Podkład:
~ WitchHunt, Wolvhammer, Agnosy, Atrament, Warcry, Серпень, Skin Contact;
~ DIY destylat 65% + DIY sok malinowy;
~ e-liquid’s: Extreme Mint, Red Cloud, Black Grain Espresso.
Ludzie często odwiedzający youtube zauważyli zapewne jakiś czas temu, że w polskim baraku jutubowym (w dalszej części posta będę spolszczał ową nazwę i jej pochodne – dla wygody) trwa wojna między jutuberami, a publiką i sami zainteresowani podzielili się na rozmaite frakcje. Nihil novi sub sole..
Aby ugryźć ten temat, pokusiłem się o głębszą wycieczkę w gąszcz jutubowych kanałów. Mówiąc kolokwialnie, jest ich od zajebania i większość, to (merytorycznie, artystycznie, zjawiskowo) kompletna kupa gówna, jakim z upodobaniem tuczy się gimbaza. Na palcach jednej ręki policzyłbym tych polskich jutuberów, których warto obejrzeć więcej niż kilka razy. Cała reszta, to jakieś totalnie gówniane wynurzenia nastolatek nt. mody, lizania się z kolegami ze szkoły, nt paczek z AliExpress, czy po prostu autorskie kanały gogusiów utuczonych na subach, lajkach, kontraktach reklamowych, występujących w nie swoich szmatach, z upodobaniem walących autografami na prawo i lewo na rozmaitych eventach…
Kalka nie-internetowego mainstreamu przeniknęła już na dobre do jutuba i co najgorsze: jutuberzy z czołówki, choćby nie wiem jak wielki shit produkowali na swoich kanałach (nie oszukujmy się, spora ich część, to gówniarzeria kreująca się na quasi-autorytety od quasi-problemów), naprawdę pokochali nowy smród wokół siebie; ten wulgarny glamour unosi się na „spotkaniach z fanami”, ta kiepsko udawana skromność w stylu: jestem na jutubie głównie dla ludzi i pasji… Konsumeryzm w delikatne rączki dzieciaków włożył młoty pneumatyczne, by orać nasze mózgi infantylizmem, generując jednocześnie w ich łbach poczucie bycia sławnym, a co za tym idzie „odpowiedzialnym” przed swoimi „widzami”.
Socjologicznie spełnieni w tej chorej koegzystencji: jutuber-widz, pozostają tylko ci pierwsi (a przecież – słychać gdzieś obok skamlanie – internety obiecywały egalitaryzm!), aczkolwiek poziom owego spełnienia zależy w gruncie rzeczy od ilości kompleksów i dziecinnych wyobrażeń o tym, czym jest ta magiczna sława. Widz otrzymuje rolę kibola swojego jutubera, podbija lajki, hejtuje wrogów. Schemat nie jest ani nowy, ani skomplikowany. Internetowy plebs spija gówniane resztki konfliktów i fejmu jakiegoś frustrata.
Obejrzałem ostatnio dokument pt. Zawód YouTuber. Cyniczny uśmieszek nie znikał z mojej twarzy aż do napisów końcowych. Oglądałem tych biednych przebierańców produkujących się, by wyjaśnić po co, dlaczego, w jakim celu zostali jutuberami… To smutne, że w 40-milionowym kraju ta garstka liźnięta jęzorem internetowego fejmu ma do zaoferowania swoim potencjalnym odbiorcom chujowo brzmiące historyjki, i jedno wielkie NIC. Film prezentował wybranych jutuberów ze świecznika (a uwierzcie, że autentyczny obraz tego środowiska – z punktu widzenia odbiorcy – kreuje „klasa średnia” tego środowiska) i tylko jeden człowiek będący jego bohaterem dał radę. „Dał radę”, czyli nie pomylił twarzy z dupą, będąc jednocześnie częścią tego środowiska… Był nim AdBuster. Sami zresztą obejrzyjcie ten film…
Mimo, że zakończenie – wydawać by się mogło – jest refleksyjne, każdy w miarę rozsądny widz zobaczy prawdziwych graczy i zwycięzców w tym środowisku. To oczywiście Google, mega-korporacja i właściciel zlewu pt. youtube oraz pierdolone agencje promocyjne, w których zamienia się tych biednych „sławnych” jutuberów w grzeczne dziwki kapitalistycznego rynku i jego żelaznych wymogów.. Więcej żelu na grzywkę! Więcej światła w kadrze!
Do kurwy nędzy, żyjemy w rzeczywistości, której w żaden sposób nie odzwierciedla internet; net jest krzywym zwierciadłem, w którym odbijają się skrzywione oczekiwania skrzywionych ludzi. Truizm! Dla wielu ludzi stwierdzenie: żyjemy w rzeczywistości jest tożsame z tym zlewozmywakiem internetów. Inna rzeczywistość jest niejako wchłaniana do zony internetowych wojenek…
Właśnie… Na wstępie tego posta wspomniałem o wojence. Wpiszcie sobie na youtube frazę: Ator vs Gimper. W miarę szybko ogarniecie o co kaman. Jeszcze szybciej zdacie sobie sprawę jaka to gnojówka i żenada. Przedwcześnie podstarzały, żonaty quasi-moralizator i gówniarz robiący fejm na dzieciakach, oboje mający niewiele ważnego do powiedzenia.
Kurwa, takie właśnie żenujące przykłady jutubowej aktywności zaśmiecają nam głowy. Tymczasem w polskim jutubie jest to temat numer jeden. Gdzieś obok pracowite jutuberki wymyślają nowy mejkap na nowy odcinek swoich wynurzeń, Człowiek Warga kręci nowy odcinek Z Dupy, codziennie cała rzesza ludzików pracowicie układa puzzle swojej jutubowej karierki, przybija piąteczki z małymi gimnazjalnymi rączkami na eventach, napierdala selfie z dzieciarnią, po drodze mamrocząc coś o odpowiedzialności za widza i poziomie filmików…
* * *
Chciałem dzisiaj jeszcze o dwóch kwestiach, ale są zbyt pojemne, by wrzucać je w jednym poście. Pierwsza, mianowicie, to alternatywy dla youtube, zarówno w materii samej platformy medialnej, jak i merytorycznego poziomu i jakości przekazu. Temat-rzeka, który jest o niebo smaczniejszy, niż jutubowe rzygi.
Druga kwestia, to polskie środowiska prawicowe na youtube i ich obecna percepcja po zmianie władzy na-długo-oczekiwaną. Poświęciłem prawie rok na codzienne śledzenie „opozycyjnych mediów” na jutubie, wgapiałem się w prawicę wyklętą, słuchałem podziemnych, walczących, popierających, łapałem Ziemkiewicza i jemu podobnych na żenadnej hipokryzji…
Niejako siłą rozpędu konfrontowałem ich spuściznę z różowymi pluszakami z KrytPo na czele z Sierakowskim – czołowym misiem lewicowej michnikowszczyzny (prawicowa publikuje w TygPo); to chyba jedyny przedstawiciel tego żłobu, który nie obrazi się za nazwanie go lewicą laicką :D
Przyjdzie czas na oba tematy. Póki co, rzeczywistość przegania nas na każdym kroku. Zamachy w Brukseli… Kto wie, pewnie prędzej napiszę o islamskim raku i o islamskim zagrożeniu dla nas wszystkich. Ktoś, kto twierdzi, że brzmi to dziwnie z ust anarchisty, albo źle rozumie hasło: No Borders No Nations!, albo nie zna hasła: No Gods No Masters!