Kategorie
→ reflex

Praca zabija

Chyba nie ma ogólnej miary zaliczania przez jednostki spektakularnych tąpnięć w życiu, zwłaszcza jeśli chodzi o tak kruchą i kapryśną materię, jaką jest zdrowie. W moich ustach brzmi to cokolwiek niezbyt poważnie, albowiem konsekwentnie, przez wiele lat wydzierając mordę na koncertach: old punks never die! ważyłem sobie lekce fakt, że jestem astmatykiem, chlejącym i żrącym mocno niezdrowe specyfiki.
Zemsta jest brutalna i ma również związek z robotą, która zjebała mi ponad siedem lat życia.
Opuszczając wczoraj szpital i intensywną terapię poczułem i ulgę i olbrzymi kwas, wewnętrzne zdegustowanie. Można powiedzieć, że odratowali mnie w ostatnim momencie i nie będzie w tym grama przesady. Czy się bałem? Cholera, nie wiem. W pewnym momencie miałem wrażenie, że wiozą mnie na salę intensywnej opieki, a ja gapię się na świetlówki w suficie, które synchronicznie gasną, kiedy przejeżdżam kolejne metry; jakbym gasił za sobą wszystkie światła. Było mi zimno i nie miałem czym oddychać. Nie słyszałem krzyków i słów wokół mnie.
Potem tylko szum tlenu (nigdy nie zapomnę tego zapachu, czy raczej owej życiodajności…) i lekkie pieczenie w miejscach, w których kroplówki pompowały we mnie antybiotyki i inne płyny próbujące przywrócić moje ścierwo do jako-takiej używialności.

Wiele razy w przeciągu ostatnich siedmiu lat poświęcałem się, łażąc do pracy z gorączkami i innymi przeziębieniami. Nie inaczej było ostatnio – zrobiłem to dla kumpli, żeby nie musieli ponad normę tyrać za mnie-nieobecnego. Tym razem odporność organizmu była już żadna; gdyby nie szybka reakcja członków rodziny, pewnie było by już po wszystkim.

Nie chciałbym tutaj epatować moralizatorskim pierdoleniem, ale teraz zrozumiałem, że tak naprawdę za zwyczajną pracowniczą solidarnością kryje się zimna kalkulacja kurwy robiącej kapitalizm na barkach innych, kosztem innych, rękoma innych.
W pewnym momencie życia należy powiedzieć sobie basta! i zminić ten pieprzony krąg ekonomicznej eksploatacji i uzależnienia; wyjście z tej czarnej dziury ma swoją cenę i być może zapłaciłem zbyt wiele (i zapewne płacił będę jeszcze długo), ale nie ma już kroku wstecz. Pierdolcie się wszyscy „przedsiębiorcy” ryjący dziury w brzuchach i głowach pracujących na was ludzi!

Kategorie
→ reflex

Przesyt

Odczucie przesytu wokół towarzyszy nam od conajmniej kilkunastu lat; cezura czasowa jest w tym przypadku płynna i silnie skorelowana z postępującą degradacją komunikacji międzyludzkiej, która w swej warstwie technologicznej i praktycznej – paradoksalnie – ma nas zbliżać ku sobie. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takich narzędzi komunikacyjnych jak dziś, nigdy wcześniej nie mieliśmy potencjalnego dostępu do tylu źródeł informacji, których obieg jeszcze nigdy nie był tak szybki jak teraz. Pułapka przełomowego XXI wieku.

Stanisław Lem zauważył, że doniosłość owej komunikacyjno-informacyjnej ekspansji w perspektywie rozwoju ludzkości jest w efekcie kontrproduktywna, albowiem wartość wiedzy przyswajanej i multiplikowanej (poprzez wielość źródeł owej wiedzy i poprzez jej internetową choćby dostępność) jest w obecnych czasach bardziej statystyczna, aniżeli merytoryczna. Innymi słowy katalogujemy informacje pęczniejące z sekundy na sekundę, ale ich wartość nie przekłada się na jakościowy, filozoficzny, etyczny czy epistemologiczny progres ludzkości i człowieka jako jednostki.
Lubię wracać myślami do tej konstatacji Lema, bowiem sformułował ją pisarz i futurolog niejako w ramach testamentu dla nas wszystkich, zanim zmarł.

Tutułowy przesyt dotyczy absolutnie wszystkich dziedzin życia i przejawów naszej aktywności. Ponurym paradoksem jest również to, że niedobór czegoś w naszym otoczeniu automatycznie uruchamia wszelkie możliwe siły, by ów „nienormalny” stan zniwelować – poprzez kolejną falę ekspansywnej aktywności w danych dziedzinach. Zatraciliśmy zupełnie zdolność prawidłowego diagnozowania naszych bolączek, a za jedyne skuteczne antidotum uznalismy zaspokajanie potrzeb.
Hibernacja, ucieczka w siebie (czy też ucieczka-w-świat, wgłąb…), urlop od tego zjebanego biegu z przeszkodami, szumnie nazywanego codziennością – wszystkie te reakcje są traktowane jeśli nie jak pomysł wariata (wyskakiwać z pędzącego pociągu?! pozostawić nie ukończony projekt w pracy?! zrezygnować z kupna nowego telewizora?! nie brać kredytu?!), to na pewno jako fanaberia kogoś, komu zapewne się nudzi „w tych zabieganych czasach”…

thumb-2537211-1000x750-c7607e2a0e17d18d8a0f41e1153d9c8af2715739447bd92f3160e8798ecc7e70

Wiecie, co znajduje się na powyższym zdjęciu? To deal między UE, a Kanadą… CETA. Kolejna cichcem przepychana umowa między kapitałem a technokratami z UE, kolejny skurwiały alians korporacji i władzy, zaklepywany baaardzo wysoko ponad naszymi głowami… Pomyślcie o tych wszystkich patałachach z PIS, PO, PSL, Nowoczesnej, pomyślcie który z tych pieprzonych darmozjadów przeczytał choćby połowę tej kobyły? Oczywiście żaden. Nie jest ona zresztą wydrukowana „do czytania”, ona w ogóle nie jest do czytania, z samej swej istoty. Tomiszcze, którego nie uniesie żaden pierdolony unijny biurokrata, to atawizm, estetyczny hołd złożony „starodawnym” ceremoniom podpisywania i pieczętowania umów wszelakich.

Podobne gabaryty mają nasze „prywatne księgi wiedzy”, które codziennym klikaniem w necie powołujemy do życia. Ich wartość jest jednak więcej, niż nędzna. I taką pozostanie. Obecne pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków stoi w rozkroku pomiędzy „archaicznymi” metodami oswajania świata sprzed 10-20 lat, a współczesną orgią statystycznego gromadzenia danych (nie wiedzy!), które w przeważającej części są obrazkami, hologramami, majakami 3D/4D. Ludzie są obecnie bezdennie głupi, ale mają 6GB RAMu w smartfonach. Przestrzeń, której nigdy, przenigdy nie zagospodarowaliby w swoich umysłach czymkolwiek cennym…

Kategorie
→ reflex

jutub szit…

Podkład:
~ WitchHunt, Wolvhammer, Agnosy, Atrament, Warcry, Серпень, Skin Contact;
~ DIY destylat 65% + DIY sok malinowy;
~ e-liquid’s: Extreme Mint, Red Cloud, Black Grain Espresso.

Ludzie często odwiedzający youtube zauważyli zapewne jakiś czas temu, że w polskim baraku jutubowym (w dalszej części posta będę spolszczał ową nazwę i jej pochodne – dla wygody) trwa wojna między jutuberami, a publiką i sami zainteresowani podzielili się na rozmaite frakcje. Nihil novi sub sole..
Aby ugryźć ten temat, pokusiłem się o głębszą wycieczkę w gąszcz jutubowych kanałów. Mówiąc kolokwialnie, jest ich od zajebania i większość, to (merytorycznie, artystycznie, zjawiskowo) kompletna kupa gówna, jakim z upodobaniem tuczy się gimbaza. Na palcach jednej ręki policzyłbym tych polskich jutuberów, których warto obejrzeć więcej niż kilka razy. Cała reszta, to jakieś totalnie gówniane wynurzenia nastolatek nt. mody, lizania się z kolegami ze szkoły, nt paczek z AliExpress, czy po prostu autorskie kanały gogusiów utuczonych na subach, lajkach, kontraktach reklamowych, występujących w nie swoich szmatach, z upodobaniem walących autografami na prawo i lewo na rozmaitych eventach…

Kalka nie-internetowego mainstreamu przeniknęła już na dobre do jutuba i co najgorsze: jutuberzy z czołówki, choćby nie wiem jak wielki shit produkowali na swoich kanałach (nie oszukujmy się, spora ich część, to gówniarzeria kreująca się na quasi-autorytety od quasi-problemów), naprawdę pokochali nowy smród wokół siebie; ten wulgarny glamour unosi się na „spotkaniach z fanami”, ta kiepsko udawana skromność w stylu: jestem na jutubie głównie dla ludzi i pasji… Konsumeryzm w delikatne rączki dzieciaków włożył młoty pneumatyczne, by orać nasze mózgi  infantylizmem, generując jednocześnie w ich łbach poczucie bycia sławnym, a co za tym idzie „odpowiedzialnym” przed swoimi „widzami”.

Socjologicznie spełnieni w tej chorej koegzystencji: jutuber-widz, pozostają tylko ci pierwsi (a przecież – słychać gdzieś obok skamlanie – internety obiecywały egalitaryzm!), aczkolwiek poziom owego spełnienia zależy w gruncie rzeczy od ilości kompleksów i dziecinnych wyobrażeń o tym, czym jest ta magiczna sława. Widz otrzymuje rolę kibola swojego jutubera, podbija lajki, hejtuje wrogów. Schemat nie jest ani nowy, ani skomplikowany. Internetowy plebs spija gówniane resztki konfliktów i fejmu jakiegoś frustrata.
Obejrzałem ostatnio dokument pt. Zawód YouTuber. Cyniczny uśmieszek nie znikał z mojej twarzy aż do napisów końcowych. Oglądałem tych biednych przebierańców produkujących się, by wyjaśnić po co, dlaczego, w jakim celu zostali jutuberami… To smutne, że w 40-milionowym kraju ta garstka liźnięta jęzorem internetowego fejmu ma do zaoferowania swoim potencjalnym odbiorcom chujowo brzmiące historyjki, i jedno wielkie NIC. Film prezentował wybranych jutuberów ze świecznika (a uwierzcie, że autentyczny obraz tego środowiska – z punktu widzenia odbiorcy – kreuje „klasa średnia” tego środowiska) i tylko jeden człowiek będący jego bohaterem dał radę. „Dał radę”, czyli nie pomylił twarzy z dupą, będąc jednocześnie częścią tego środowiska… Był nim AdBuster. Sami zresztą obejrzyjcie ten film…
Mimo, że zakończenie – wydawać by się mogło – jest refleksyjne, każdy w miarę rozsądny widz zobaczy prawdziwych graczy i zwycięzców w tym środowisku. To oczywiście Google, mega-korporacja i właściciel zlewu pt. youtube oraz pierdolone agencje promocyjne, w których zamienia się tych biednych „sławnych” jutuberów w grzeczne dziwki kapitalistycznego rynku i jego żelaznych wymogów.. Więcej żelu na grzywkę! Więcej światła w kadrze!

Do kurwy nędzy, żyjemy w rzeczywistości, której w żaden sposób nie odzwierciedla internet; net jest krzywym zwierciadłem, w którym odbijają się skrzywione oczekiwania skrzywionych ludzi. Truizm! Dla wielu ludzi stwierdzenie: żyjemy w rzeczywistości jest tożsame z tym zlewozmywakiem internetów. Inna rzeczywistość jest niejako wchłaniana do zony internetowych wojenek…

Właśnie… Na wstępie tego posta wspomniałem o wojence. Wpiszcie sobie na youtube frazę: Ator vs Gimper. W miarę szybko ogarniecie o co kaman. Jeszcze szybciej zdacie sobie sprawę jaka to gnojówka i żenada. Przedwcześnie podstarzały, żonaty quasi-moralizator i gówniarz robiący fejm na dzieciakach, oboje mający niewiele ważnego do powiedzenia.
Kurwa, takie właśnie żenujące przykłady jutubowej aktywności zaśmiecają nam głowy. Tymczasem w polskim jutubie jest to temat numer jeden. Gdzieś obok pracowite jutuberki wymyślają nowy mejkap na nowy odcinek swoich wynurzeń, Człowiek Warga kręci nowy odcinek Z Dupy, codziennie cała rzesza ludzików pracowicie układa puzzle swojej jutubowej karierki, przybija piąteczki z małymi gimnazjalnymi rączkami na eventach, napierdala selfie z dzieciarnią, po drodze mamrocząc coś o odpowiedzialności za widza i poziomie filmików…

* * *

Chciałem dzisiaj jeszcze o dwóch kwestiach, ale są zbyt pojemne, by wrzucać je w jednym poście. Pierwsza, mianowicie, to alternatywy dla youtube, zarówno w materii samej platformy medialnej, jak i merytorycznego poziomu i jakości przekazu. Temat-rzeka, który jest o niebo smaczniejszy, niż jutubowe rzygi.

Druga kwestia, to polskie środowiska prawicowe na youtube i ich obecna percepcja po zmianie władzy na-długo-oczekiwaną. Poświęciłem prawie rok na codzienne śledzenie „opozycyjnych mediów” na jutubie, wgapiałem się w prawicę wyklętą, słuchałem podziemnych, walczących, popierających, łapałem Ziemkiewicza i jemu podobnych na żenadnej hipokryzji…
Niejako siłą rozpędu konfrontowałem ich spuściznę z różowymi pluszakami z KrytPo na czele z Sierakowskim – czołowym misiem lewicowej michnikowszczyzny (prawicowa publikuje w TygPo); to chyba jedyny przedstawiciel tego żłobu, który nie obrazi się za nazwanie go lewicą laicką :D

Przyjdzie czas na oba tematy. Póki co, rzeczywistość przegania nas na każdym kroku. Zamachy w Brukseli… Kto wie, pewnie prędzej napiszę o islamskim raku i o islamskim zagrożeniu dla nas wszystkich. Ktoś, kto twierdzi, że brzmi to dziwnie z ust anarchisty, albo źle rozumie hasło: No Borders No Nations!, albo nie zna hasła: No Gods No Masters!

Kategorie
→ reflex

„Długokracja czyli jak doszło do kryzysu w Grecji”

Długokracja, czyli jak doszło do kryzysu w Grecji nie jest dokumentem ani odkrywczym, ani prezentującym do roli jakiejś ekonomicznej „wiedzy objawionej”, nie jest obrazem żadnego spisku, nie jest sekciarską lewicową (czy jak wolałyby psy w stylu Tadeusza Mosza – lewacką) wizją kryzysu, jaki trawi kolejne kraje Europy. Problem tego dokumentu polega na tym, że jest on prawdziwy. Jest to problem dla tych wszystkich, którzy jak jeden mąż powtarzają bzdury o „leniwych Grekach”, o „konsekwencjach państwa opiekuńczego”, o „konieczności zaciskania pasa w obliczu kryzysu strefy Euro”…

Wolnorynkowa retoryka i jej zwolennicy uwielbiają zrzucać wszelką winę na grupy społeczne, które nigdy nie były, nie są i nie będą beneficjentem wzrostu gospodarczego. Trzeba mieć wyjątkowy tupet, by z uporem maniaka łączyć neoliberalne transakcje finansowe w skali globalnej z czymś takim jak Unia Europejska (czy bardziej precyzyjnie – strefa Euro). Każdy średnio rozgarnięty człowiek interesujący się co nieco zagadnieniami społeczno-ekonomicznymi wie o tym, że UE jest quasi-socjalistycznym zwiąkiem opartym na dysproporcji i dotacjach. Jeśli ktokolwiek wskaże mi autentycznie wolnorynkowe mechanizmy w obrębie lokalnych gospodarek europejskich – z punktu widzenia ich finansowania, zgłoszę go do ekonomicznego Nobla.

Problemem społeczeństw dotkniętych kryzysem nie jest ich wewnętrzne funkcjonowanie w ramach jakiejkolwiek pomocy/możliwości finansowych, ale zewnętrzne warunki narzucane przez Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Ten pierwszy faszystowsko pilnuje dyscypliny finansowej, mimo że Unia Europejska od zarania jest organizmem pełnym nierówności. Dlaczego Niemcy marudzą, narzekają i płaczą nad faktem obecnego kryzysu europejskiego? Bo zamroziły u siebie płace realne na blisko 10 lat, czyniąc wyłom w konkurencyjności w stosunku do pozostałych państw UE, która z założenia żeruje na nierównościach. Francja, Niemcy od lat są beneficjentami tego status quo w eurostrefie. Drugie ciało – MFW – pojawia się zawsze tam, gdzie „potrzebna jest pomoc”… Kurwa, minięło już tyle dziesięcioleci, minęło już tyle czasu od kiedy każdy gołym okiem widzi destrukcyjną działalność tej szmaciarskiej organizacji finansowej… Konsekwentnie promujący neoliberalne dewiacje, MFW ma niewzruszoną pozycję na arenie kryzysów. Poszczególne kraje poddawane eksperymentom ekonomicznym, przy walnym udziale multikorporacji unikających podatkowych reżimów, unikające jak ognia przestrzegania prawa pracy i dzielenia się zyskiem z klasą robotniczą, padają w efekcie ofiarą MFW. Rządy z chęcią udostępniają rynki korporacjom. Płace realne są zbyt niskie, by zaspokoić potrzeby „ponad stan” (tutaj mógłbym wtrącić – po raz pierwszy – mój własny komentarz odnośnie bankructwa klasy robotniczej w świetle prostackiego konsumpcjonizmu, ale póki co skupię się na kwestiach tyczących się w/w dokumentu). Ludzie świata pracy, będący na najniższym szczeblu kapitalistycznej machiny zaciągają kredyty, a cała masa spekulantów zaciera ręce. Nie znam żadnej multikorporacji, która nie cieszyłaby się z zadłużenia poszczególnych społeczeństw. Banki przeżywają orgazmy. Do czasu.

Właśnie, „do czasu”… Okazuje się, że neoliberalne brednie padają na pysk, jeśli brakuje siły nabywczej. Pewien pułap kredytowy ma swoją granicę. MFW rekomenduje cięcia socjalne (MFW nigdy nie wpadło na opodatkowanie transferów finansowych i wyjebanie w kosmos spekulacji, na których nota bene żeruje) i oferuje… „pomoc”. Tak właśnie upadła Argentyna w 2001 roku i tak zdycha teraz Grecja, Hiszpania, Irlandia… Cud ekonomiczny okazał się wielką lipą…

Pamiętamy komunistyczny beton z Komitetu Centralnego partii w PRL i ZSRR. Nawet w obliczu największej porażki i ewidentnej klęski, słyszeliśmy o „walce socjalistycznej”, „koniecznych reformach”… Jak doskonale ujął to jeden z ekonomistów wypowiadających się w dokumencie Długokracja, czyli jak doszło do kryzysu w Grecji, MFW jest jak zombie – trudno go zabić.

Akumulacja kapitału odbywa się w atmosferze głównego fetyszu kapitalizmu: globalnej wioski. Mobilność kapitału i konkurencyjność płacowa w krajach mało rozwiniętych prowadzi do naruszenia „równowagi” w obrębie UE. Jako że ekonomia UE jest do bólu sterowana poprzez dotacje, programy pomocowe, niekończący się wyścig czasu i pieniądza, mamy do czynienia z organizmem ściśle trzymającym za mordę tą cudowną walutę – Euro. Ktoś, kto postrzega UE jako oazę wolności, demokracji (???) musi być albo totalnym tępakiem, albo naiwniakiem w stylu komsomolskim… Mamy zatem rzeszę kapitalistycznych komsomolców, grzecznie powtarzających bzdury instytucji finansowych tego świata. „Wyrównywanie szans” w UE jest mżonką. Polska nie jest w strefie Euro. Jest w niej Grecja i Hiszpania… Kraje-przykłady dewastacji finansowej. Tak działa system: centrum-peryferia w Unii Europejskiej.

Pozostaje nam brać udział we wszelkich formach prostestu przeciwko systemowi, który dawno już jest zbankrutowany, ale w wyniku zakorzenienia się w światowej gospodarce jawi się jako coś oczywistego, normalnego. Opcja: konsumpcja-kryzys-pomoc finansowa, powinna raz na zawsze zniknąć ze społeczno-ekonomicznej mapy. To nie społeczeństwa są winne obecnemu kryzysowi. Winne są szmaciarskie rządy głośno (lub po cichu) przyjmujące pryncypia ekonomiczne narzucane przez międzynarodowe instytucje finansowe…

Miłego oglądania:

Kategorie
→ reflex

Bomby Domowej Roboty

Kapitalizm poniża człowieka na wielu płaszczyznach. Czasem niewidzialnie, podskórnie. Czasami jednak widzialnie i skórnie. Widziałem to. Bąble na stopach z powodu „obuwia ochronnego”, które się rozpada, a pracodawca nie wpadnie na to, by owe obuwie wymienić na nowe. Niby po co? Żeby podnosić wydatki na robali pracujących ku chwale jego pierdolonej firmy? W XXI wieku ludzie obwiązują sobie stopy szmatami i sklejają to taśmą, żeby wytrzymać 12 godzin…

W rankingach, ten milioner zdobywa nagrody w stylu Przedsiębiorca Ziemi Małopolskiej (nazwa tego „wyróżnienia” nie ma jakiegokolwiek znaczenia. Byłaby adekwatna gdyby brzmiała: „Wyzyskiwacz Małopolski”), ma udziały w kilku największych polskich firmach, medialnie jest „człowiekiem sukcesu”… W oczach ludzi, których zatrudnia jest biznesmenem z wiejską mentalnością, XIX-wiecznym fabrykantem, który rzuca ludziom przeterminowane napoje i soki, aby ci nasycili się czymkolwiek w tym chlewie bez wentylacji, bez jakichkolwiek warunków BHP. Przechadza się po tym burdelu, w którym pracujemy, a marketing i reklama zewnętrzna krzyczą o sukcesie, o dorobku, o prężnie działającej firmie… Koleś operujący milionami nie jest w stanie zauważyć, że podczas upałów ludzie zdychają z pragnienia, proszą się o pieprzoną wodę mineralną. W zimie pracują przy -3 stopniach. Trwa leterg. Lizusy z góry szaleją, obcinając premie, mamiąc bredniami…

Kapitalizm poznaje się na własnej skórze, gdy jest się na samym dnie pracy najemnej. Marksistowska retoryka nie jest tutaj przesadą, czy anachronizmem – jeśli właściciel środków produkcji zachowuje się jak fabrykant, a ty jesteś wynajmującym siebie samego w warunkach cokolwiek żałosnych, wtedy czujesz codziennie ten kop w twarz, to pierdolone poniżenie, te szmaty na stopach, kolejne obcięcie premii, ten cały syf wokół…

Na deser stary, dobry ALIANS, wariacja nt Guns of Brixton :) Kiedyś te pazerne, bogate szmaty dostrzegną strach we własnych oczach. Nie dlatego, że ktokolwiek zazdrości im ich jebanego bogactwa. Jedynie dlatego, że zdechną jak każdy z nas – bez wyjątku.